29 października 2015

oo1. LIFE begins at the end of your COMFROT ZONE

Powieki takie ciężkie, pomyślała, sięgając ręką w poszukiwaniu szafki nocnej, na której zawsze zostawiała telefon, ale chwila...coś tu nie grało. Dziewczyna otworzyła ślepia i zamarła. Nie była w swoim mieszkaniu, pewnie nie była nawet w swojej dzielnicy!
–Cholera –pisnęła cicho, podnosząc się delikatnie na łokciach. Popatrzyła na siebie, a po chwili na całkiem przystojnego chłopaka obok. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. Piątkowa impreza z dziewczynami na otwarcie wiosennego sezonu w Royalu... Sto myśli przemknęło jej przez głowę. Zaczynając od jakiego podrywu użył, że jej złamane serce na to poleciało, przez gdzie mój telefon i moja sukienka, po muszę wyjść stąd, zanim facet się obudzi.
           Powoli zaczęła się podnosić, rozglądając się za swoimi rzeczami; w pokoju panował półmrok, do czego jej oczy szybko się przyzwyczaiły. Nie miała jednak dużo czasu na ucieczkę, ponieważ jej nocny kompan zaczął się wiercić, a ona sama zamarła, modląc się w duchy, by się nie obudził. Odetchnęła z ulgą, widząc, że chłopak dalej smacznie śpi.
           Postawiła bosą nogę na miękkim dywanie. Nie była pewna, co do jego koloru, bo oślepiło ją słońce, wpadające przez szparę pomiędzy kolejnymi żaluzjami. W tej chwili cieszyła się, że we własnym mieszkaniu ma rolety i takie niuanse nie dotyczyły jej na co dzień. Zamrugała kilkukrotnie i rozejrzała się w poszukiwaniu swoich rzeczy. Cała ściana na przeciw łóżka była obklejona plakatami, a obok stała niewielka, drewniana szafa, pod którą zauważyła czerwone szpilki. Punkt dla Frankie, pomyślała, po czym zsunęła się z łóżka, obwijając się materiałem, którym była przykryta. Zrobiła kilka kroków w stronę szafy, zbierając po drodze swoje figi i buty. Ubrała pokracznie dolną część bielizny i sukienkę, ściągniętą uprzednio z ramy łóżka. Odgarnęła potargane włosy z twarzy, rozglądając się za stanikiem.
Dziewczyna zastygła w miejscu, kiedy jej nocny towarzysz znów zaczął szukać dogodniejszej pozycji do spania. Odliczyła w myślach do dziesięciu, po czym zgarnęła, wiszącą na klamce, torebkę i wyszła z pokoju. Na liście zakupów będzie musiała dopisać nowy stanik.
Przechodząc przez nieduży, wąski przedpokój, słyszała odgłosy ludzi w pokoju obok. Modliła się tylko, by na nikogo nie wpaść. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją tam widział. Nie  zamierzała powtarzać takiej nocy jak wczoraj nigdy więcej; nie była taka. Miała złamane serce i po trzech miesiącach mogła w końcu wyjść do towarzystwa i zrobić coś głupiego, prawda? Sama nie była tego pewna. Kilka kolejnych kroków doprowadziło ją do drzwi. Zgarnęła swój beżowy płaszczyk z wieszaka i po cichu wymknęła się z mieszkania. Tuż za drzwiami ubrała szpilki, po czym zeszła na dół.
Wyszła z budynku, czując zimny powiew wiatru, który utwierdził ją w przekonaniu, że na prawdziwą wiosnę będzie musiała jeszcze trochę poczekać. Odchrząknęła cicho i ruszyła w kierunku pobliskiego skrzyżowania. Stukot jej obcasów przerwał dźwięk telefonu. Przerwała na chwilę zimny spacer, sięgając do torebki.
–Masz szczęście, że nie zadzwoniłaś sześć minut temu ­– mruknęła, odbierając telefon.
–Dzwonię z troski Franks, a ty mi tu...właściwie to co się dzieje? –Zachrypnięty głos najlepszej przyjaciółki wcale jej nie pomagał. –Właściwie to, gdzie ty jesteś?
–Cieszę się, że w ogóle zauważyłaś, że mnie nie ma! Czemu mnie nie pilnowałaś? Musiałam zostać jakimś pieprzonym ninją, żeby stamtąd uciec!
–Świetnie  się bawiłaś. Nie miałam serca... –Dziewczyna w słuchawce zaczęła się śmiać. –Powiedz mi, gdzie jesteś to podjadę po ciebie... Poza tym nie mogło być tak źle, facet wyglądał całkiem, całkiem...
–Faith! –Szatynka przystanęła, sprowadzając na siebie kilka spojrzeń przechodniów. –Zamknij się! I błagam...przyjedź po mnie! Jestem dwie przecznice od ciebie...
           Kilkanaście minut później bordowe, bliżej niezidentyfikowanej przez dziewczynę marki, auto Faith pojawiło się tuż przed ławką, na której Frankie ukryła się przed światem.
–Wyglądasz jakbyś miała wyrzuty sumienia –Głowa dziewczyny wynurzyła się zza okna, przypatrując się szczegółowo przyjaciółce. –A nie powinnaś. Nic złego nie zrobiłaś...ja tak robię na okrągło.
           Brunetka wstała z ławki, przewracając oczami.
–Nie jestem tobą, na szczęście. Inaczej musiałabym się badać, co drugą imprezę...
–Woah, Frankie Nichols, uprawiam tylko bezpieczny seks... poza tym byłaś za długo w związku, ale nic straconego. Drugie pół Bostonu zostało już tylko dla ciebie. –Blondynka zaśmiała się w głos, ruszając z piskiem opon.
           Nichols spojrzała na śmiejącą się przyjaciółkę i zacisnęła usta, żeby nie dawać jej kolejnego punktu do przytyku. Dalej pluła sobie w brodę za poprzednią noc. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem wypiła tyle, że nie była w stanie kontrolować ani swoich nóg, ani swojego pożądania. Przymknęła oczy, wracając myślami do wieczoru; na samo wspomnienie o jego delikatnych, ale silnych dłoniach przeszły ją przyjemne dreszcze.
–Franks! –Krzyczenie, siedzącej obok blondynki, wyrwało ją z tych całkiem przyjemnych wspomnień.
–A taaak, dom. Już idę. Dzięki. To znaczy dzięki za podwózkę.
–Masz piętnaście minut, żeby zrobić z siebie człowieka, bo mamy dzisiaj zebranie w redakcji, pamiętasz? Poczekam tu na ciebie, bo chyba nie nadajesz się jeszcze do prowadzenia...
Co ja bym bez ciebie zrobiła, Faith? Życie bez niej na pewno było by nudne. Blondynka i Nichols znały się od dobrych dwóch lat, kiedy wylądowały w jednej redakcji. Pomimo różnic, które je dzieliły - beztroskie życie jednej i rodzinne życie drugiej, szybko się ze sobą zaprzyjaźniły i tak już zostało do dnia dzisiejszego. Nawet jeśli czasami miały ochotę się pozabijać.
Frankie wysiadła z auta i biegiem ruszyła w stronę drzwi wejściowych swojego bloku. W takich pospiesznych chwilach, cieszyła się, że mieszka na pierwszym piętrze i nie ma zacinającego się zamka w drzwiach.
xxx
Pośpiech, który towarzyszył dziewczynom, kiedy biegły przez pół redakcji, wcale nie pomagał. Jedna przekrzykiwała drugą, umawiając się na przerwę i obietnicy zdaniu relacji z poznania nowych stażystów i dziennikarzy, którzy mieli pojawić się w obecnym tygodniu w firmie.
–Paaaaa! –Frankie krzyknęła do przyjaciółki i z całym impetem otworzyła drzwi do biura swojego redaktora, któremu obiecała poprawki do końca dnia poprzedniego. –Wiesz...że...
Steve oparty o swoje biurko, przystojny jak zawsze, ubrany jak milion dolarów i śmierdzący tą samą wodą kolońską od lat, wydawał się bardzo rozbawiony faktem, że jego ulubienica prawie wyważyła mu drzwi.
–Wyglądasz jak czarownica. –Uśmiechnął się do dziewczyny.
Może i miał trochę racji, włosy sterczały jej na wszystkie możliwe strony, ale było to spowodowane maratonem po holu; reszta wyglądała jak zwykle: dłuższa koszula z głębokim dekoltem, dżinsy i trampki. Był to pakiet, z którym w pracy się nie rozstawała, wyjątkiem były zebrania zarządu. Z resztą bieganie w płaskich butach jest łatwiejsze niż bieganie w szpilkach, potwierdzone info.
–Czyli fantastycznie jak zawsze –odpowiedziała, unosząc brew i zerkając na osobnika, który siedział przed Stevem. Brunetka bardzo chciała ujarzmić swoje włosy, szczególnie, że redaktor nie był sam, ale za każdym razem, kiedy chciała ruszyć ręką, nie mogła, bo papiery, które trzymała nie chciały z nią współpracować.
–Pozwól, że ci przedstawię naszego nowego kolegę. ­–Chłopak wstał z fotela i odwrócił się, a Nichols prawie dostała zawału. –Frankie Nichols, szefowała działu graficznego. Nick Gallagher, nasza nowa zdobycz dziennikarska.
Dziewczyna odchrząknęła. Właściwie to bardzo głośno odchrząknęła.




Milion lat minęło od ostatniego pojawienia się czegokolwiek na tym blogu, ale próbuję, po raz kolejny! A nuż, może tym razem się uda - utrzymać motywację i wenę!